Na skróty
- Forum
- Zareklamuj swój gabinet
- Izby Lekarskie w Polsce
- Partnerzy portalu
- Magazyn Stomatologiczny
- Wydawnictwo
Czelej - Wydawnictwo
PZWL - Wydawnictwo
Med Tour Press Int. - new! Katalog firm
- Dodaj gabinet
- Poradnik dentysty
- Organizacje
- Turystyka stomatologiczna
- Marketing stomatologiczny
- Dotacje z UE
- KORONAWIRUS
- Dental TV
- new! Czas na urlop!
- Relacje z targów i imprez
- 03-08-2016
Lekarz lub stomatolog poświęcają prawie połowę czasu pracy na tworzenie dokumentacji. Każdy, kto ma do czynienia z pacjentem, musi wypełnić swój indywidualny raport na temat udzielonych świadczeń. W ten sposób mnoży się dokumenty. Ostatecznie historia choroby może liczyć nawet 1500 stron. Naturalne jest, że w takiej sytuacji pojawia się pytanie, jak lekarz na dyżurze, który przyjmuje pacjenta, ma szybko zapoznać się z tak obszerną dokumentacją?
Biurokracja rozrośnięta jest w polskiej służbie zdrowia do granic absurdu. Raporty tworzy się dla NFZ, resortu zdrowia, służb sanitarnych i innych instytucji. Tymczasem można inaczej, o czym świadczy przykład z jednej z niemieckich placówek, opisany w „Gazecie Wyborczej” (wyd. z dn. 22.06.2016 r.): „Pewna ekonomistka podczas pobytu w Niemczech musiała pilnie pójść do dentysty. Lekarz robił, co do niego należało, i cały czas coś mówił. Po zabiegu polecił jej pójść do pokoju nr 8, tam czekała na nią recepta i zalecenia podyktowane przez mikrofon, który dentysta miał przy ustach. Receptę wręczył człowiek obsługujący komputer i wszystkich lekarzy zajmujących się w tym czasie pacjentami”.
Można?... Można.
Historię choroby tworzyć trzeba – to obowiązek lekarza i pielęgniarki. To dokument potrzebny pacjentowi i kolejnym specjalistom służby zdrowia, którzy będą się zajmować leczeniem danej osoby. Ale to nie dokumentacja powinna być priorytetem, lecz pacjent.
W naszym kraju działa zespół powołany kilka miesięcy temu przez ministra zdrowia; zwany jest potocznie komisją ds. absurdów. Tych znaleziono już sporo, jednak sama wiedza bez opracowania i zastosowania odpowiednich rozwiązań, nie jest wiele warta. Miał powstać system, który miał ograniczyć biurokrację w rodzimej opiece medycznej. Jednak nie powstał. I nie został dotrzymany żaden termin dotyczący wdrażania rozwiązań z zakresu e-zdrowia. „Prawdopodobnie dlatego, że system miał powstać centralnie, narzucony z góry, zamiast być budowany od najbardziej udanych doświadczeń lokalnych i uzgadniany ze wszystkimi użytkownikami” – czytamy w „Gazecie Wyborczej”.
Na chwilę obecną komputery, których coraz więcej w polskich przychodniach, zamiast ułatwiać pracę, zabierają czas przeznaczony dla pacjenta.
Źródło: „Gazeta Wyborcza”